W NIEDZIELĘ I UROCZYSTOŚCI:
• 8.00, 09.30, 11.00 (z udziałem dzieci), 12.15, 14.00, 18.00

W DNI POWSZEDNIE:

6.30 i 18.30

 

SPOWIEDŹ:
• 15 minut przed Mszą Świetą w tygodniu, a w niedzielę i święta podczas Mszy Świętej

 

 

 

DYŻURY W BIURZE PARAFIALNYM:

Poniedziałek od 19.15 do 20.00

Środa od 16.00 do 17.30

Piątek od 9.00 do 10.00

Adres:
ul. Brzegi 49
80-045
tel. 309 46 02, 451 150 708 (ks. dyżurny)

e-mail: ignacystareszkoty@gmail.com

O naukach w dni powszednie

Serdecznie zapraszamy do lektury:

O NAUKACH w DNI POWSZEDNIE CZ.21

„Trochę o głębi poznania Prawdy”

Bywam na mszach świętych w tygodniu, mimo że za każdym razem mam wrażenie, że wyrywam wręcz na siłę tę niepełną godzinę poza domem. Jestem jednak zdeterminowana, by przyjść do kościoła, bo z czasem poznaję jak Święta Liturgia dotyka i przenika każdą płaszczyznę mojej osoby. Jedną z nich jest potrzeba intelektualnego poznania i przyjmowania Boga, zrozumienia i ukształtowania moich osobistych przekonań według nauczania Jezusa. Dlatego wsłuchuję się w homilie, bo wiem, że nasi księża uważnie przygotowują się do tych kilku zdań komentarza do czytań. Pomagają w ten sposób przetoczyć jakąś myśl rodzącą się przy słuchaniu Słowa – przetworzyć przez osobisty sposób patrzenia na życie, by określić się wobec zarysowanej przez Boga rzeczywistości.

W ostatnią środę ksiądz Rafał skupił się na pierwszym czytaniu  (Ef 3, 2-12), w którym św. Paweł pisze do Efezjan rzecz niebywałą, mianowicie usiłuje przekazać jakieś niezwykłe osobiste doświadczenie poznania zamysłu Boga wobec wszystkich ludzi, które nabył z łaski danej mu przez samego Boga. Św. Paweł poznał wizję Stwórcy przekraczającą ramy wyobrażenia Izraela jako narodu wybranego, do którego wszystkie narody się przyłączają. Apostoł dzieli się pełen zachwytu i jakby olśniony nowym zrozumieniem łaski odkupienia w Chrystusie działającej również wobec pogan, będących poza wyznaniem mojżeszowym. To głębokie doświadczenie poznania głębi mądrości i miłości Boga, przynagliło św. Pawła do dzielenia się wiarą i odważnego głoszenia Ewangelii.

Jak to powiedział ksiądz,  święty Paweł jest świadomy tego, że otrzymał największy Skarb i nie jest w stanie go zatrzymać dla siebie. Nauka homilii przeszła do bardzo praktycznych wskazówek. Patrząc na świętego Pawła możemy uczyć się głosić Ewangelię poprzez dzielenie się swoim doświadczeniem Chrystusa, jako najpiękniejszym ze skarbów.  Na koniec padło proste pytanie, w jaki sposób dajemy świadectwo o Chrystusie? Jak Ewangelizujemy: czy mówiąc innym, jak mają żyć czy dzieląc się wiarą?

A mi przyszła do głowy myśl, że nie mam pojęcia, czy ja w ogóle ewangelizuję kogoś w jakikolwiek sposób. Znam wierzące osoby, które z każdego tematu z łatwością potrafią przejść na sprawy wiary i Boga. Dla mnie to jest bardzo trudne, bo zdaję sobie sprawę, że jeśli z kimś rozmawiam to nie mam żadnej pewności, czy jest o co „zahaczyć” rozmowę o Bogu. Nie wiem, czy druga osoba ma w sobie pytanie o Boga i czy chce cokolwiek o Nim usłyszeć. Ale może jest to pułapka fałszywie nagromadzonych we mnie przekonań? Prawdopodobnie pokutuje głęboko zakorzenione z domu rodzinnego przeświadczenie, że wiara jest sprawą prywatną, bardzo osobistą i wrażliwą. Dlaczego? Może dlatego, że wyczuwam, że doszłoby do konfliktu tam, gdzie w relacjach chcę przecież przyjaźni, zrozumienia, wyrozumiałości, a nawet tolerancji i akceptacji?

Ciekawym pogłębieniem tych dociekań była dla mnie myśl ks. Damiana w czwartkowej homilii do Ewangelii o rozłamach mających przechodzić nawet przez rodzinę (Łk 12, 49-53). Jezus powiedział, że będą rozłamy i że On tego pragnie. Czyżby Jezus pragnął wojny i niezgody? Padła odpowiedź, że nie ale, że ponad wszystko Jezus pragnie, by objawiła się Prawda. Pytanie o Prawdę jest pytaniem właśnie o Boga, czyli o najgłębszą rzeczywistość dotykającą każdego człowieka. Jak jasno ujął to ksiądz, Bóg nie jest „jakąś sprawą”, jedną z wielu które określają nasze upodobania. Określenie siebie wobec Chrystusa jest określeniem wszystkiego w sobie. Mojej podstawy wobec prawdy, wolności, moralności, pomyślności i, co najbardziej weryfikuje, cierpienia i śmierci.

Dlatego dziś można mówić o wszystkim, opowiadać o intymnych szczegółach swojego życia nawet w mediach ale temat Boga i głębokiej więzi z Chrystusem jest nietaktem i przekraczaniem wolności osobistej drugiego człowieka. Boimy się Chrystusowego ognia. Biomy się rozłamu. Ale on i tak przychodzi, rozdziera nasze wieloletnie znajomości, więzi rodzinne, nawet te między dziećmi a rodzicami. Obserwuję to na co dzień.  Czy wobec takiego zrozumienia przyczyny podziałów na przeróżnych płaszczyznach życia, chce mi się dalej dobrodusznie głosić Ewangelię? Wydawałoby się, że w czasach świętego Pawła to było łatwiejsze. A może świat wcale się nie zmienił? Lecz może to owo głębokie przekonanie Apostoła i całego Kościoła o Prawdzie odkupienia poprzez Śmierć i Zmartwychwstanie Jezusa – może owo  głębokie poznanie miłości i wielkości Boga – jest jedynym i prawdziwym źródłem odwagi ewangelizowania?

 ARCHIWUM

O naukach w dni powszednie - część 20 (WORD) 

O naukach w dni powszednie - część 20 (PDF)

 

 

O naukach w dni powszednie, cz. 16 

  V TYDZIEŃ WIELKIEGO POSTU 

  Z REKOLEKCJI WIELKOPOSTNYCH W IGNACYM 

 

W minionym tygodniu w naszym kościele odbyły się rekolekcje wielkopostne i to dwa wydania w tym samym czasie.Były bowiem rekolekcje parafialnegłoszone przez o. Tyberiusza, franciszkanina oraz trzydniowe nauki podczas mszy trydenckich, w tym przez dwa dni- niedzielę i poniedziałek- w św. Ignacym.Wielu parafian skorzystało z nauk o. Tyberiusza. Dlatego postanowiłam tym razem przybliżyć tematy poruszone w rozważaniach ojca Huzarskiego, jezuity. 

 Ojciec na swój wyważony i rzetelny sposób przeprowadził wiernych przez temat ofiary Jezusa Chrystusa. Na początku rekolekcjonista zadał dociekliwe pytanie: po co była potrzebnaofiara Jezusa? Czy potrzebna była Jego śmierć? Czy Bóg nie miał innego sposobu na odkupienie ludzkiej winy? Czy wymagał śmierci swojego Syna?W odpowiedzi na ostatnie pytanie ksiądz zaprzeczył udowadniając, że gdyby tak było, to Bóg nie byłby Trójjedyny, a Jezus Chrystus byłby zupełnie inną osobą od Boga Ojca. On byłby tym,który kocha i się ofiaruje- Bóg Ojciec zaś byłby tyranem żądającym opłaty za grzech. Taką wizja Boga jest całkowicie błędna. Dlaczego więc Jezus oddał swoje życie w tak krwawy sposób? 

 Pierwszy dzień rekolekcji obejmował temat samej ofiary w świątyni jerozolimskiej i jak była ona pojmowana przez Izraelitów. W drugim dniu, o. Huzarski przybliżył osobę Jezusa i znaczenia Jego misji, Jego słów i działalności. Trzeci dzień to dzień nauki, czym jest „chwała Boża”. 

 Nie sposób przytoczyć tu całych nauk. Mogę jedynie wspomnieć to, co zapamiętałam, co zrobiło na mnie wrażenie i tak naprawdę pracuje we mnie do dzisiaj. Ciekawym stwierdzeniem było to, że Izrael był jedynym narodem, który utrzymywał kult Boga żywego, Boga obecnego w historii, którego można doświadczyć, który przemawiał przez proroctwa. Wydawać by się mogło, że inne starożytne religie także nawiązywały kontakt ze swoimi bóstwami. Jednak poszukać by trzeba było u znawców starożytnych kultów, czy owo rozumiane przez naspodobieństwo w nawiązywaniu relacji nie wynika z naszego współczesnego sposobu patrzenia na religię?  

 Jak w rzeczywistości wyglądało nawiązywanie kontaktu z Bogiem? Świątynia w Jerozolimie była jedynym miejscem dla Żydów, gdzie składano ofiary całopalne. Dołączności potrzebne było palenie ofiar zezwierząt. Dym, który się unosił rozumiany był dosłownie jako to, co fizycznie unosi się do nieba i zanosi modlitwy kapłana w imieniu ludu. Dziś w Liturgiisymbolika palenia kadzidła ma źródło właśnie w tych żydowskich rytach.Lud boży łączył się z ofiarą poprzez skropienie go krwią zabijanych zwierząt. Był więc bardzo konkretny ryt liturgiczny, który dawał Izraelitom poczucie bezpieczeństwa, gwarancję bycia wysłuchanym przez Boga. Rzeczywiściesystem religijny Izraela nie zakładał duchowej przemiany ludu, składanie ofiar nie wymagało skruchy ofiarnika.Jednak już w Starym Testamencie są zapisane słowa, że Bogu bardziej zależy na „duchu skruszonym” niż na ofiarach kadzielnych. A przez takie wydarzenia, jak niewola babilońska, podczas której Żydzi byli deportowani a Świątynia w Jerozolimie zniszczona, Bóg przygotowywał naród wybrany do  innej, głębszej z Nim więzi.Jednak sam kult Jahwe w takiej formie, jak się odbywał do czasów Chrystusa, nie był w stanie wypracować takiej więzi. Stanowiłpodwalinę do przyjęciamiłości Boga uosobionej w samym Jezusie. 

 Nauka o. Huzarskiego z drugiego dnia była bardzo bogata w treść, trudna do streszczenia. Ważny wydaje mi się wstęp do rozważań, w którym ojciec rekolekcjonista pokazał, że Żydzi oczekując Mesjasza- człowieka od Boga- nie zdawali sobie sprawy, że żaden człowiek nie jest w stanie naprawić trzech rzeczywistości. Pierwsza to taka, że Żydzi oczekiwali Mesjasza – przywódcy dla narodu żydowskiego, który by naprawił ich pozycję polityczną, a Bóg będąc Bogiem wszystkich ludzi,wszystkich chciał ująć w swoim planie zbawienia.Druga sprawa to braterstwo- religia zakładająca z jednej strony równość ludzi wobec Stwórcy tak naprawdę wprowadziła podział na uczonych w Piśmie- umiejących czytać i znających Prawo Boże oraz potępiony lud, prostaczków.Jezus w swoim nauczaniu jasno pokazywał faryzeuszom, że w zamyśle Boga znający Prawo mają być w służbie narodu a nie wyróżnionymi dostojnikami. Faryzeusze szybko zrozumieli zamysł Jezusa i widzieli w Jego wizji ogromne zagrożenie dla swojego stanu. Stąd też stali się Jego zagorzałymi wrogami. Trzecim ważnym problemem, której nie umiałby naprawić Mesjasz- człowiek to temat śmierci. Nie było jasne u Żydów rozumienie, co dzieje się z ludźmi po śmierci. Były stronnictwa, które wierzyły w życie wieczne i takie, które temu zaprzeczały. Samo pojęcie Szeolujako krainy cieni, jak to stwierdził sam jezuita, było dość niejasne.  

 Największe wrażenie na mnie zrobiło nawiązanie do nauki Jezusa o tym, że Jego Ciało i Krew jest prawdziwym pokarmem, a kto Je spożywa, nie umrze na wieki. Odpowiedzią wielu uczniów było „trudna jest ta mowa” i w konsekwencji odejście od Nauczyciela. Ogromnie ważne jest zrozumienie, dlaczego ludzie odchodzili. Dotychczas myślałam, że Żydzi mogli mieć zarzut co do nierealności mowy Jezusa albo ewentualnej "zachęty do kanibalizmu". Rzeczywiście dotykał On wielkiego tabu Żydów. Spożywanie ludzkiego mięsa i krwi było surowo zakazane. Ale spożywanie krwi mogło być też rozumiane w kontekście niezwykle ważnego rytu krzyżowania krwi. Spożycie czyjejś krwi, w wielu dawnych kulturach, oznaczało przyjęcie czyjejś całkowitej władzy nad sobą. Więź, która się rodzi, jest silniejsza od więzów rodzinnych, silniejsza od więzów małżeńskich.Z takiej tajemnicy nie wolno żartować. 

 Osobiścieniezwykle mną to wstrząsnęło. Tak bardzo przywykłam do „przyjmowania Ciała Jezusa”, do Komunii, jako pewnego rytu, który jest wpisany w moją religię, który w pewnym sensie „należy mi się” z racji spełniania takich warunków, jak Spowiedź Święta, jak życie zgodnie z religią chrześcijańską. Nie ujmując nic z tego, co do tej pory poznałam w rozumieniu, czymjest więź z Jezusem Chrystusem,to takie przybliżenie znaczenia Komunii Świętej stało się dla mnie jakąś realną prawdą o rzeczywistości, w którą wchodzę przystępując do Sakramentu. To, że Bóg zgadza się na takie zbliżenie jest głęboką świętą tajemnicę. 

 Bóg Ojciec nie wymagał od Syna krwawej ofiary. Bóg Ojciec w swoim Synu pokazał ludziom, że kocha ich aż do końca. Czyżby w naszej grzesznej rzeczywistości mogło się to objawić jedynie poprzez  przyjęcie największego cierpienia? 

 Dlaczego tak Bogu na tym zależało? Nauka trzeciego dnia była o tym, że przez Jezusa ChrystusaBóg wychowuje ludzi do poznania swojej chwały. Chwała Boża może nas wzmocnić w naszej codzienności, pozwala zobaczyć Jego miłość tu w teraźniejszości i rozpoznać Boga po śmierci, przyjmując Jego miłość takiej pełni, jaka JEST.Inaczej nie będziemy w stanie znieść bliskości Boga w Niebie wobec swojej nicości. 

  

 

 

O naukach w dni powszednie, cz. 15

IV TYDZIEŃ WIELKIEGO POSTU

 

W minionym tygodniu miałam okazję wysłuchać dwóch homilii- poniedziałkowej i wtorkowej. Do tej pory starałam się przypominać kolejne nauki chronologicznie, tak, jak następowały po sobie. Tym razem zamienię kolejność. Pomimo że obie Ewangelie dotyczyły uzdrowień, jakie dokonywał Jezus, nasi księża omawiali je jakby zupełnie z innego klucza. Ksiądz Damian odczytywał Słowo Boże  horyzontalnie, na poziomie relacji międzyludzkich, natomiast ksiądz Mateusz wertykalnie, szukając więzi Boga z człowiekiem.

Zacznę od homilii z wtorku o człowieku leżącym wśród innych chorych w  krużgankach sadzawki Bedsedy, której woda miała mieć moc uzdrawiania (J 5, 1-16). Kiedy Jezus zapytał go, czy chce być zdrowy, ten wylał swój żal, że nie ma nikogo, kto by mu pomógł dojść do sadzawki w czasie poruszenia wody. Możliwe, że wziął Jezusa za kogoś, kto może w końcu przenieść go do leczniczej kąpieli. Nie pojmował jeszcze, że oto rozmawia z Kimś, kto jest Źródłem wody żywej, dającej prawdziwe uzdrowienie. Ale, jak podkreślone zostało w homilii, owo stwierdzenie „Panie, nie mam człowieka...” jest prawdziwym, szczerym wołaniem osoby chorej o potrzebę relacji z drugim człowiekiem. Bliskość oraz troska są cenniejsze i mają większą moc niż sam fakt bycia zdrowym. Czynnik ludzki to jest ten fundament, na którym może działać Boża łaska. Jakże ważne jest byśmy doceniali nasze relacje z innymi, abyśmy dbali o nie szczególnie wówczas, gdy druga osoba jest może słabsza czy chora.

Dla mnie osobiście to było wyjątkowe upomnienie, bym pamiętała, że są wokół mnie tacy, którzy nie powiedzą wprost, że „nie mają człowieka”, który by o nich zadbał.

 

„A był w Kafarnaum pewien urzędnik królewski, którego syn chorował. Usłyszawszy, że Jezus przybył z Judei do Galilei, udał się do Niego z prośbą, aby przyszedł i uzdrowił jego syna, był on już bowiem umierający...

(J 4, 43- 54)

Ksiądz na poniedziałkowym kazaniu rozpoczął od tego, że Ewangelie są nie tyle opowieściami o życiu Jezusa, ile zbiorem przypowieści pełniących funkcję katechez dla katechumenów.   Od początków chrześcijaństwa  ich zadaniem było głosić Dobrą Nowinę, a „w każdym fragmencie Ewangelii został zawarty przekaz o odkupieńczej roli Chrystusa”. I tak opowieść o uzdrowieniu syna bogatego urzędnika z Kafarnaum jest paralelą do ofiary samego Boga. Oto urzędnik, a raczej zrozpaczony ojciec, w godzinie agonii swojego syna robił wszystko, by wbrew nieuchronnej rzeczywistości, ratować swoje dziecko. Choć serce pewnie chciało zostać przy nim i trwać aż do ostatniej minuty,  był gotowy odejść od łoża umierającego, by szukać mistrza- proroka, uzdrowiciela, a może prawdziwego Syna Bożego – by błagać o uzdrowienie. Mimo surowych słów Chrystusa, nie tracił nadziei i trwał przy swojej prośbie. Jezus uzdrowił chłopca, o czym ojciec dowiedział się będąc jeszcze w drodze powrotnej. Uzdrowienie to przyczyniło się do otwarcia się urzędnika i jego rodziny na wiarę w Jezusa.

W homilii zostało powiedziane, że opowieść ta jest obrazem miłości ojca do syna. Miłości ludzkiej, pełnej, szlachetnej, działającej, nie tracącej nadziei, do samego końca gotowej na poświęcenie. Taką miłością miłuje Bóg Ojciec swojego Syna- taką, lecz równocześnie niezmierzenie potężniejszą, wszechmocną. Kiedy zdamy sobie sprawę z nieogarnionej siły tej miłości i równocześnie zobaczymy, że Bóg „nie pozwolił sobie na taki komfort, jak uratowanie swojego Syna”, to powinien porazić nas wówczas ogrom miłości Boga do nas.

Dla nas Bóg Stwórca, Bóg Wszechmocny, Bóg Ojciec stał się bankrutem. Stracił wszystko. Stracił samego siebie- umarł na krzyżu wraz Jezusem.

To tak mocne słowa, że trudno sobie to jakkolwiek wyobrazić. Utrata ukochanego człowieka nie jest w żaden sposób porównywalna że śmiercią Boga. Żyjąc współcześnie wiemy, że Jezus zmartwychwstał, że potem wstąpił do Nieba, że rozwinął się Kościół, że historia ludzkości potoczyła się dalej. Ale jeśli zatrzymany się na tej chwili konania Jezusa, chwili ciemności Jego grobu... Jeśli popatrzymy na Ołtarz, że tę chwilę konania Jezus ciągle doświadcza dla nas. Nasz Bóg będąc Bogiem Żywym, od czasów wydarzeń na Golgocie, na każdej Mszy Świętej sprawowanej na całym świecie ciągle umiera za nas. Bóg w Trójjedyny jest ciągle bankrutem.

 

 

 

 

O NAUKACH W DNI POWSZEDNIE, cz.14

Z CZWARTKOWEJ NAUKI DO EWANGELII ŚW. ŁUKASZA (Łk 11, 14-23)

„Jezus wyrzucał złego ducha z człowieka, który był niemy. A gdy zły duch wyszedł, niemy zaczął mówić i tłumy były zdumione. Lecz niektórzy z nich rzekli: "Mocą Belzebuba, władcy złych duchów, wyrzuca złe duchy". Inni zaś, chcąc Go wystawić na próbę, domagali się od Niego znaku z nieba.”

Ta Ewangelia proklamowana w czwartkowej Liturgii Słowa, była dla mnie do tej pory dość niezrozumiała. Wczytując się w cały fragment- powyżej mamy zaledwie jego część- odnoszę wrażenie, że zastosowane są duże skróty myślowe. Ewangelista jakby wypunktował w hasłach tok dłuższej wypowiedzi Jezusa. Troszeczkę na pomoc przyszła homilia, w której ksiądz zwrócił uwagę, że część uczniów Jezusa zinterpretowała po swojemu wydarzenia, których była świadkiem. Dokonany cud: wypędzenie złego ducha z człowieka potwierdzony uzdrowieniem mowy był faktem, który widzieli wszyscy obecni. Znaleźli się jednak tacy, co JESZCZE chcieli potwierdzenia znakiem „z nieba” i tacy, co chcąc połączyć w swoim rozumie znak uzdrowienia i to, że nieakceptowali Jezusa, jako Syna Bożego, mieli swoiste WYTŁUMACZENIE: „mocą Belzebuba to uczynił”.. Jezus wytyka absurdalność i brak logiki w takim myśleniu.

Dla mnie kluczowym z czwartkowego kazania było jednak słowo „interpretacja”. Czym jest interpretacja? Na swój domowy użytek zdefiniowałabym ją jako próbę rozumowego powiązania tego, co widzimy, doświadczamy, czytamy, czujemy z tym, co wiemy. Właściwie cały czas coś interpretujemy. Każdy z nas, czy ktoś pracuje fizycznie czy jako naukowiec- potrzebujemy tego, dla naszego samo-osadzenia w rzeczywistości.

Jak interpretacja może prowadzić do fałszywych wniosków i jaka może być tego przyczyna? Jak zweryfikować, czy właściwie coś interpretujemy?

Na pewno, jeśli „baza danych” jest niewłaściwa, to w interpretacji nie zbliżymy się do prawdy. Czyli możemy nie doświadczyć czegoś osobiście i posługiwać się już zafałszowanymi informacjami o tym zdarzeniu lub mieć małą wiedzę, do której próbujemy dopasować owe zjawisko. Słuchający Jezusa, byli jednak zarówno świadkami cudu, jak i, znając Pismo Święte, musieli mieć dużą wiedzę w temacie świata duchowego. Zabrakło raczej uczciwości intelektualnej i wewnętrznej zgody na wnioski, jakie musieliby przyjąć.

Inną sprawą jest, że Jezus mógł się poczuć bardzo dotknięty taką ignorancją. Jego słowa: „to czyją mocą wyrzucają je (złe duchy) wasi synowie?” są bardzo ostre i w naszym „dobro-ludzkim” widzeniu Pana, wydawać się mogą aż niewłaściwe. A może właśnie ten brak uczciwości intelektualnej jest najtrudniejszy dla Boga w przezwyciężeniu oporu człowieka, by mogła wylać się na niego łaska boża?

Może Bóg wie, że nie jesteśmy w stanie poznawać zjawisk „z pierwszej ręki”, a także wie, że nasza wiedza będzie zawsze ograniczona? Ale boli Go wprowadzanie fałszu tam, gdzie świadomie korzystamy już z intelektu i wolnej woli.

Sami nieraz doświadczamy złej interpretacji naszej osoby przez innych. Najboleśniej przeżywamy, kiedy wypływa ta fałszywa interpretacja od osób nam bliskich. Kiedy przychodzi moment poznania, jak ktoś interpretuje nas, nasze poczynania, decyzje, może nam aż zabraknąć czasem tchu w piersiach. Naszego Pana oskarżono o posługiwanie się mocą Szatana! Ostrze takiego absurdu głęboko sięgnęło Serca Jezusa.

Zbliżając się do Niego, szczególnie w tym czasie Wielkiego Postu, takie ostrze też nas może dosięgnąć. Jak znaleźć w sobie zgodę na poczucie skrzywdzenia? Może pomocą byłaby świadomość, że swoim doświadczeniem zbliżamy się do naszego Mistrza? Może prawdziwym pocieszeniem jest to, że Tym jedynym, który właściwie interpretuje naszą osobę, jest sam Bóg?

 

 

 

 

O NAUKACH W DNI POWSZEDNIE

- z homilii do piątkowej Ewangelii (Mt 5, 20-26)

 

Jezus powiedział do swoich uczniów: „Jeśli wasza sprawiedliwość nie będzie większa niż uczonych w Piśmie i faryzeuszów, nie wejdziecie do królestwa niebieskiego. Słyszeliście, że powiedziano przodkom: „Nie zabijaj!”; a kto by się dopuścił zabójstwa, podlega sądowi. A Ja wam powiadam: Każdy, kto się gniewa na swego brata, podlega sądowi. A kto by rzekł swemu bratu: „Raka”, podlega Wysokiej Radzie. A kto by mu rzekł: „Bezbożniku”, podlega karze piekła ognistego(...)”

 

Czy to Kościół straszy wiernych piekłem? A może nie Kościół, tylko sam Bóg mówi, że jest taka rzeczywistość, gdzie Go nie ma? Konsekwencją braku Boga są męczarnie duszy porównywalne z niekończącym się wypalaniem w ogniu. Ksiądz na kazaniu zwrócił uwagę, że sam Jezus wielokrotnie powtarza tę niewygodną, niemodną, wręcz nieakceptowaną w XXI wieku prawdę. Kiedyś usłyszałam od księdza stwierdzenie, że katolicka nauka o istnieniu piekła jest tak naprawdę dobrą nowiną dla człowieka. Bóg bowiem dzięki temu daje człowiekowi możliwość wolnego wyboru, jasno pokazując, że nasze decyzje mają swoje konsekwencje, prowadzą do określonego celu w naszym życiu. Ale to my wybieramy. Nie jesteśmy marionetkami w rękach Boga. Pocieszające- pod warunkiem, że wolność, którą obdarowuje nas Bóg jest dla nas wartością. Dziś wielu z nas tak naprawdę odrzuca wolność, wystarczy nam tylko namiastka, jakieś wolnościowe hasła. Lecz z ulgą przyjmujemy różne formy zniewolenia, które zdejmują z nas odpowiedzialność i trud decydowania.

Kiedy jednak przyjmiemy prawdę o naszej wolności, czy słysząc słowa Jezusa nie budzi się w nas głos (a może ryk!) sprzeciwu? Jak można przyjąć tak radykalne zadanie, że za gniew wobec drugiej osoby czeka mnie taki sam sąd jak za zabójstwo? Przecież każdego niemal dnia ktoś wyprowadza mnie z równowagi emocjonalnej. Z pomocą przyszło wyjaśnienie księdza. Mówił, że Jezus nie miał na myśli gniewu, jako emocji. Chociaż, niejednokrotnie właśnie ze złości, zdenerwowania na kogoś się spowiadamy, bo mamy poczucie winy myśląc, że odczuwanie tego jest złe i grzeszne. Ale emocje są moralnie obojętne, nasza złość mówi nam, że  zostały przekroczone przez kogoś nasze granice. I tylko tyle.

Nie o takim gniewie mówi Jezus, ale o tym, co nieuporządkowana i pielęgnowana złość zmienia w sercu człowieka. Jeśli nie ureguluję w dojrzały sposób mojego gniewu, w sercu pozostaje niechęć, nienawiść, brak przebaczenia. I to jest stan grzechu, o którym mówi Jezus.

A to, niestety przynosi ulgę sumienia tylko na chwilę. Bo tak naprawdę to są postawy serca, które dotyczą każdego z nas. Jeśli spojrzę uczciwie na własne relacje z innymi ludźmi, szybko napotkam w myślach osobę, i to pewnie nie jedną, której nie za bardzo dobrze życzę. Jezus w tym czytaniu mówi także do mnie (a może szczególnie do mnie), że za moje negowanie drugiej osoby w sercu, podlegam sądowi takiemu samemu, jak za zabójstwo. To są słowa mojego Pana. W takim razie, nie ma podziału na grzechy lekkie i śmiertelne? To jest trudne do przyjęcia. A może nawet całkowicie nie do przyjęcia! Moja złość i brak przebaczenia wobec kogoś, moje „nielubienie” kogoś, czy odbieranie mu szansy na pokazanie się z dobrej strony czy poprawę, są tak samo brzemienne w skutkach, jak zabicie drugiego człowieka?

Dla zrozumienia słów Chrystusa przychodzi mi na myśl rozważanie z piątkowej Drogi Krzyżowej, ze stacji X („odarcie z szat”). Od pierwszych wieków chrześcijaństwa Stary Testament odczytywano jako zapowiedź Nowego, a postacie z historii Izraela jako figury Jezusa Chrystusa, w którym wypełniły się ich postawy i historie. Taką starotestamentalną figurą Jezusa jest młody Józef, syn patriarchy Jakuba. Młodzieniec ten był znienawidzony przez swoich braci, a pielęgnując w sobie zazdrość i gniew do niego, gotowi byli go zabić. I mimo że ostatecznie darowali mu życie, sprzedając kupcom zmierzającym do Egiptu, to w swoich sercach dokonali zabójstwa. W tej historii wyraźnie widać, jakie konsekwencje niesie za sobą biblijnie rozumiany gniew. Z takim samym gniewem żołdacy odzierali okaleczone Ciało Jezusa z szat, przed ukrzyżowaniem..

Na kazaniu ksiądz kontynuował, że zabić można także słowem. Owo „Rakka” czy „bezbożniku” to słowa użyte konkretnie przeciwko drugiej osobie, poprzez wykorzystanie wiedzy o jej słabości. Takie autorytarne wypowiedzi mogą zrujnować wewnętrznie drugiego człowieka. Jakże ciężka czeka kara za takie traktowanie bliźniego- kara ognia piekielnego!

Jeżeli Ewangelia jest Dobrą Nowiną, to gdzie znajdziemy ją w tym fragmencie z Kazania na Górze, skoro wnioski są takie, że w rzeczywistości jesteśmy winni popełnienia wspomnianego grzechu nawet bardziej, niż nam się to wydaje? Homilia znów przyszła z pomocą: jest Dobra Nowina, znajdziemy ją na końcu kazania Jezusa, który mówi, że człowiek nie może się zbawić, ale u Boga wszystko jest możliwe.

Jezus znał cel swojej misji na ziemi. Wiedział, że jego misją jest złożenie ofiary na krzyżu za nasze grzechy. I to jest Dobra Nowina. Mówiąc o grzesznej naturze człowieka wiedział, że Jego Krew zgładzi każdy grzech. To nie praca nad sobą, nie terapia psychologiczna, nie postęp w dojrzałości i samoświadomości może rozetrzeć w pył moją pogardę dla drugiego człowieka lecz Ofiara Chrystusa. Ciało Jezusa, które przyjmujemy podczas Mszy Świętej, zakrywa nasz grzech, ratuje przed sądem.

Do tej ostatecznej myśli w kazaniu bardzo wymownie pasuje jeszcze jeden obraz z rozważań  Drogi Krzyżowej z ostatniego piątku. Jezus został zabity, jak Abel przez swojego brata Kaina. I padło pytanie: dlaczego, skoro jest napisane, że krew niewinnego wołała do Boga o pomstę, On jej nie zesłał na mordercę? Dlaczego zapowiedział, że będzie chronił Kaina, by inni ludzie na nim się nie zemścili? Odpowiedź rozważania była bardzo wymowna: bo Krew umiłowanego Syna Jezusa Chrystusa woła do Boga głośniej niż krew Abla. Krew Jezusa woła zaś nie o pomstę lecz o miłosierdzie.

Katarzyna

 

 

 

 

 Środa, 16.02.2022 r.

O naukach w dni powszednie Cz. 12. 

VI NIEDZIELA ZWYKŁA 13 luty 2022 

Z PIĄTEGO TYGODNIA ZWYKŁEGO

O tradycji i wyłomie w myśleniu... 

Wtorkowa homilia była pewnego rodzaju wykładem na temat tradycji. Swój początek wzięła z fragmentu Ewangelii, w której to Jezus krytykuje faryzeuszy i uczonych w Piśmie, że nadają wartość tradycyjnym czynnościom i zwyczajom równocześnie znosząc Prawa Boże (Mk 7, 1-13). Czy Jezus odrzucał tradycję? W pobieżnym rozumieniu tradycji, tak. Wyraził bowiem swój sprzeciw wobec zwyczajów, którym nadano rangę religijną choć albo nigdy nie miały swojego źródła w Prawie, albo wręcz stały w opozycji do zamysłu Boga, który poprzez Prawo dał narodowi izraelskiemu możliwość kształtowania się jako naród wybrany. Kluczowym do rozumienia postawy Pana Jezusa było stwierdzenie księdza, że podstawową rolą tradycji jest służenie dobru i świętości. Jeżeli nie osiąga tych celów, jeżeli jest tradycją sama dla siebie, nie jest zbyt wiele warta. Jeszcze gorzej, gdy nadaje się jej pierwszeństwo ponad bożym przekazem.

W przypadku wiary katolickiej, tradycja jest nośnikiem pamięci społeczeństwa o Bożym Objawieniu, które miało miejsce w Jezusie Chrystusie. To dzięki niej mamy przekaz o Wcieleniu i zbawczej Męce Jezusa Chrystusa, Jego Zmartwychwstaniu. Wraz ze śmiercią ostatniego z Apostołów, św. Jana, kończy się czas Objawienia. Cały przekaz, jaki dziś mamy o tych wydarzeniach, cała głębia rzeczywistości liturgicznej, sakralnej w jakiej możemy uczestniczyć, zawdzięczamy tradycji. W ten sposób możemy dostrzec, że tradycja im starsza, sięgająca korzeniami pierwszych wieków Kościoła, tym właściwsza. Dlaczego? Bo jest to dobro najbardziej przepracowane. Ono już zrodziło konkretne owoce, ukształtowało pokolenia i okazało się warte przekazywania dalej.

Zastanowiłam się nad usłyszaną homilią. Po pierwsze utrzymywanie rodzinnych zwyczajów, szczególnie, gdy dotyczą kultu religijnego, jest dla mnie bardzo ważne. Świadomość, że pewien rytuał był sprawowany przez moich rodziców, dziadków nadaje mu sens przynależności do konkretnej gałęzi splecionych ludzkich losów. Gdy sięga stu, dwustu lat wstecz, to jest on nośnikiem przekazu wiary ludzi, których już nikt nie pamięta, ale byli, a ja dziś kontynuuję to, co było dla nich tak bardzo ważne, co określało ich tożsamość i obecnie jest moim fundamentem.

Czy gdyby był to tylko rytuał sam dla siebie, dotrwałby do mojego czasu? Myślę, że wiele, wiele zwyczajów poszło w zapomnienie.. Możliwe że tak naprawdę ostały się te, które związane są najwyższym Dobrem, najwyższą Świętością – przekazem Ewangelii i Świętej Liturgii.

Równocześnie nie zawsze pamięć tradycji najbardziej pieczołowicie zachowuje ów główny nurt myśli społeczeństwa. Z tego, co obserwuję, żyjemy w czasach, w których główny nurt raczej odcina się od tradycji i jest to widoczne zarówno w szeroko rozumianym świeckim świecie, podążającym za filozofiami liberalnymi, materialistycznymi czy marksistowskimi, jak i w Kościele Katolickim. Tworzy się nowe zamienniki wiekowych rytuałów- ciekawsze, bardziej zrozumiałe, bardziej atrakcyjne dla współczesnych odbiorców. Łatwo podać najprostszy przykład, jaki mi się nasuwa: zamiast Adwentu- czas blichtru światełek i pogoni za prezentami, w liturgii Kościoła zamiast adwentowego czasu pokuty i nawrócenia- czas radosnego oczekiwania.

Dlaczego te zamienniki mają taką siłę się zakorzeniać? Czy są one czymś trwałym? A może nie tyle mają za zadanie stać się nową tradycją lecz po prostu wykorzenić starą? Czy nie o tym przestrzega Jezus Chrystus w Ewangelii?

Po czym poznać, że stykamy się z Tradycją? Ksiądz mówił, że służy ona dobru i świętości. Ja bym jeszcze dodała, że posługuje się pięknem i mądrością, i jest nośnikiem wartości, za które lepiej umrzeć niż ich zaniechać z jakiegokolwiek powodu.

Może w tym tkwi tajemnica trwałości tradycji- w ofiarnym jej przekazywaniu?

Trwałość tradycji ma swój początek w moim rozumowaniu. Dopóki będę widzieć wartość sacrum w rytuałach, w znakach liturgicznych, w przekazywanych zwyczajach, one nie obumrą. Kiedy jednak staną się dla mnie tylko gestem, teatrem, łatwo zamienię na coś innego, bardziej „zrozumiałego”, ciekawszego... Co lub kto wtedy tak naprawdę umiera? Czy aby na pewno tradycja?

 

Kolejna homilia również dotyczyła tradycji ale, ale bardziej tradycyjnego myślenia, w którym Jezus Chrystus zrobił wyłom. Sprawa dotyczyła przemowy Jezusa (Mk 7,14-23): „Nic nie wchodzi z zewnątrz w człowieka, co mogłoby uczynić go nieczystym; lecz to, co wychodzi z człowieka, to czyni człowieka nieczystym”.

Oburzył tym nie tylko uczonych w Piśmie ale przeraził wręcz nawet swoich uczniów. Dlaczego? Dla nas katolików, ludzi dwudziestego pierwszego wieku, to jest takie oczywiste. Ale my myślimy już po Chrystusowemu!

Ksiądz wyjaśniał, że religia żydowska oparta była na rytuałach, które umożliwiały stawanie przed Bogiem. Bo tylko czysty człowiek mógł być przez Boga wysłuchany, tylko czysty człowiek mógł zwracać się do Boga. Pojęcie czystości nie zawężało się do spraw higieny osobistej czy sfery seksualnej.

Czystość pobożnego Żyda była zagrożona w wielu sytuacjach. Prawo wyznaczało szczegółowo zasady postępowania, co wolno a czego nie wolno dotykać, jeść, czynić. Być nieczystym oznaczało nie móc się modlić do Boga. Dopiero odpowiednie przepisane prawem rytuały, złożone ofiary kadzielne, zdejmowały ową nieczystość. A Jezus powiedział, że prawdziwa nieczystość wypływa z serca człowieka! „Z wnętrza bowiem, z serca ludzkiego pochodzą złe myśli, nierząd, kradzieże, zabójstwa, cudzołóstwa, chciwość, przewrotność, podstęp, wyuzdanie, zazdrość, obelgi, pycha, głupota”. To są grzechy, które w jakimś stopniu dotyczą każdego człowieka każdego dnia. I z tego zdawali sobie sprawę uczniowie Jezusa. Ich przerażenie wynikało z jasnego wniosku, że w takim wypadku nie ma możliwości oczyszczenia się- nie ma możliwości stawania przed Bogiem!

My dzisiaj żyjemy w rzeczywistości Zmartwychwstania Jezusa Chrystusa. Korzystamy z mocy Ofiary Mszy Świętej. Przy naszej totalnej niemożności oczyszczenia się grzechów, nawet tych w naszym mniemaniu najmniejszych, Jezus Chrystus obmywa nas swoją Krwią. Doświadczamy Jego mocy w Spowiedzi Świętej i Eucharystii. Możemy więc stawać przed Bogiem, możemy modlić się, choć prawda jest taka, że żadną miarą według swoich zasług.

Ten kontekst historyczny uzmysłowił mi, z jak niezwykłych łask korzystamy. Żydzi traktowali sprawy nieczystości, a co za tym idzie rytuał oczyszczenia, śmiertelnie poważnie. Ta powaga jest naszym dziedzictwem. Ta powaga zanurza nas w fakcie Śmierci i Zmartwychwstania Jezusa Chrystusa.

 

 

 

 

Środa, 09.02.2022 r.

O naukach w dni powszednie Cz. 11.
V NIEDZIELA ZWYKŁA 6 luty 2022
Z CZWARTEGO TYGODNIA ZWYKŁEGO
Czyli oszustwo według świętego Łuksza i Herod człowiek sumienia
Przytaczam tu homilie ze święta Ofiarowania Pańskiego oraz z piątku – dwa dni później.

Wszyscy to znamy: gdy Maryja z Józefem przynieśli Jezusa do świątyni, wyszedł im na spotkanie starzec Symeon i prorokini Anna. Dziwna postać z tej starej Anny. Ewangelista napisał, że była z pokolenia Asera, czyli tego, które zamieszkiwało ziemię Izraela położone najdalej od Jerozolimy- najbardziej zapomniane pokolenie, najmniej spodziewani pątnicy w świątyni jerozolimskiej. W dodatku była wdową od prawie 60 lat, czyli tak naprawdę żebraczką, bo wdowy w Izraelu nie miały żadnych praw i nie mogły się utrzymywać. A św. Łukasz jeszcze nazywa ją prorokinią, mimo że w Izraelu, w Starym Testamencie tylko mężczyźni byli prorokami! Oszustwo Ewangelisty czy wyjątkowy dar postrzegania rzeczywistości oczami wiary? Ta dziwna, zapomniana przez świat kobieta, może nawet budząca drwiny i niechęć, tak została zapamiętana przez Maryję. Czytamy o niej, że przyszła w tej właśnie chwili, co święci Rodzice, „sławiła Boga i mówiła o Nim wszystkim, którzy oczekiwali wyzwolenia Jerozolimy”. Jej przepowiadanie o Mesjaszu rozbrzmiewa w chrześcijańskim świecie od dwóch tysięcy lat. Święty Łukasz nazwał ją prorokinią, bo ZOBACZYŁA i głosiła DOBRĄ NOWINĘ. Jej status społeczny, jej bycie najmniejszą, ostatnią w Izraelu nie miał dla Ewangelisty żadnego znaczenia.

Kościół, przyjmując ten tekst Ewangelii jako święty i objawiony, przekazuje bardzo pozytywną koncepcję człowieka. Wartość każdej osoby w oczach Boga jest niezależna od zamożności, wykształcenia, wieku czy umiejętności. Kiedy czujemy się ostatni, najmniejsi, pomijani lub niezdarni i beznadziejni, zastanówmy się, jak widzi nas Bóg, jak zapamiętuje nas Maryja.
Słuchając homilii spojrzałam na gromnicę, którą trzymałam, na jej całkowicie ukruszony knot. Była nie do użycia. Pomyślałam, że jestem dzisiaj jak ta świeca, co się jej nie da nawet zapalić. A i tak została poświęcona.

A król Herod? Znamy go jako okrutnika i zachłyśniętego bogactwem i władzą człowieka. A ksiądz go nazwał człowiekiem sumienia! Człowiek sumienia - kojarzy mi się z kimś kto słucha swojego sumienia i dzięki temu postępuje... właściwie! A Herod, na kartach czytanej Ewangelii kazał ściąć głowę Janowi Chrzcicielowi!
Czyli ostatecznie coś poszło „nie tak”.
Pismo Święte mówi o Herodzie: „Jan budził w nim niepokój, ale chętnie go słuchał i stawał w jego obronie”. Dopóki słuchał Jana, słuchał sumienia. Ksiądz zdefiniował sumienie, jako głos Boga w sanktuarium wnętrza człowieka. Sumienie, mówił, nie jest tylko racjonalnym rozróżnieniem dobra od zła. Gdyby tak było, chrześcijaństwo byłoby jedynie zbiorem moralnych zasad, czyli byłoby bardzo płytką religią. I tak niestety nawet przez wielu katolików jest postrzegane.
Rzecz w tym, zobaczyć w chrześcijaństwie światło samego Boga, Jego obietnicę na moje życie. Obietnicę czego? Obietnicę dobrego życia, życia według planu Bożego tak, by przynosiło dobre owoce i doświadczenie szczęścia. To światło przekazuje nam Kościół Święty poprzez głoszenie Słowa i udzielanie Sakramentów. A sumienie? Sumienie to jest głos, który budzi nasz wewnętrzny niepokój, kiedy zaczynamy żyć jakby w poprzek bożego planu.
Kiedy święty Jan mówił, Herod czuł niepokój, ale mimo to chętnie go słuchał ...
Ostatecznie jest to Ewangelia, jak można zdewastować w sobie głos sumienia. Kiedy córka Herodiady tańczyła przed królem, demon niszczył w nim umiejętność rozeznania dobra i zła. Kiedy pozwalamy używać naszym zmysłom, przekraczając granice skromności i umiarkowania, demon niszczy w nas zdolność słuchania głosu Boga. Konsekwencje tego mogą być straszne, jak okoliczności śmierci Jana Chrzciciela.
Herod, owszem, był człowiekiem sumienia, ale do momentu, w którym go zagłuszył i upoił własną nieuporządkowaną namiętnością.
Gdyby widok głowy Jana Chrzciciela na misie, ociekającej krwią, zastygłej w grymasie cierpienia mógł być dla nas przestrogą! ...

Katarzyna

 

 
 

 

 

O naukach w dni powszednie Cz. 10. 

 IV NIEDZIELA ZWYKŁA 30 stycznia 2022 

 Z TRZECIEGO TYGODNIA ZWYKŁEGO 

 Piątkowa homilia była o krzewieniu – o krzewieniu się zła i dobra. To było bardzo pouczające pokazanie na podstawie opowieści o królu Dawidzie, jak z niewidocznego, mało odczuwalnego dla innych, grzechu rozrasta się zło (2 Sm 11,1-27) Historia znana tym, co choć trochę czytają Pismo Święte. Dawid - król Izraela, wielki, niezwykle dzielny, uwielbiany przez poddanych - „na początku roku, gdy królowie zwykli udawać się na wojny...” został w pałacu. Został, bo.. bo mógł, bo nikt nie śmiał mieć do niego o to pretensji, bo może z lenistwa wybrał własny komfort zamiast obowiązku. Z grzechu lenistwa nadarzyła się okazja do popełnienia grzechu cudzołóstwa z piękną Betszebą. W konsekwencji Dawid ulegał kolejnym pokusom poprzez grzech kłamstwa, obłudy, manipulowania innymi by ukryć własną winę aż do grzechu zabójstwa Uriasza, męża Betszeby. Historię tę, kto nie zna, polecam by przeczytać osobiście. Intryga godna Szekspirowskiego pióra. Dla nas, wierzących, ważne jest to, co pokazał ksiądz: z „niewielkiej” winy, jeśli nie zatrzymamy się w samousprawiedliwianiu się i szukania sposobności na zrzucenie z siebie odpowiedzialności za wyrządzone zło, może rozrosnąć się prawdziwa lawina strasznych konsekwencji i uwikłań w grzech.  

 

W Ewangelii Jezus uzdrawia tę bolesną prawdę o ludzkiej naturze. W przypowieści o ziarnku gorczycy (Mk 4,26-34) pokazuje, że tak naprawdę trzeba bardzo niewiele, by królestwo niebieskie mogło być urzeczywistnione w naszej codzienności.  Każde dobro, które czynimy, każde poświęcenie, nawet to najmniejsze, niezauważalne nawet dla domowników - i to kiedy powstrzymamy się od złego słowa lub myśli, a zamiast tego będziemy mieli usprawiedliwienie dla innych, i to kiedy przełamiemy swoją niechęć i lenistwo robiąc coś dla drugiej osoby - to wszystko rozrasta się niczym potężny krzew  dobra.  Słuchając rozważań o grzechu Dawida z przykrością znajdowałam w minionych dniach te łańcuszki zła, które były skutkiem ulegania przeze mnie moim słabościom. Równocześnie pisząc to teraz, widzę ile Dobrej Nowiny jest w przypowieści Jezusa. To tak, jakby powiedział do mnie: „Ja widzę. Widzę twoje drobne codziennie zmagania, widzę twoje dobremyślenie o innych, widzę twoje starania i wszystkie nie okryte blaskiem chwały niewielkie uczynki. Nikt inny nie może tego zobaczyć, ale Ja wykorzystam to, do rozkrzewiania się Dobra”. 

Katarzyna

 

 

 

 

 

Środa,  26.01.2022 r.

Biuletyn nr 214 (23.01.2022) 

 O naukach w dni powszednie, Cz. 9 

 - NAUKI Z II TYGODNIA ZWYKŁEGO 

 Z tego tygodnia chciałabym przytoczyć dwie nauki głoszone w naszym kościele. Jednak tym razem obie będą ze mszy trydenckich – poniedziałkowej (o 19.30) i środowej (o 17.00).  

 Na poniedziałkowych mszach od prawie trzech miesięcy kontynuowany jest cykl nauk z książki Wawrzyńca Scupolli „Walka duchowa”. Jest to dzieło o którym pisałam w ostatniej części w moim cyklu „o książce, którą czytałam”. Przyznam, że zachęciły mnie do niej zarówno te kazania także inne źródło z Internetu oraz samo to, że po prostu pojawiła się w naszym domu.  

 W ostatni poniedziałek ksiądz mówił o radach Wawrzyńca co do badania swoich uczuć, przez autora zwane już niemodnie namiętnościami. Ciekawe, że to drugie określenie wyszło już niemal z użycia. Słowo uczucie jest bezbarwne, można je stosować dowolnie, jest jak jego definicja - moralnie obojętne. Określenie namiętność niesie natomiast ze sobą informację o silnych emocjach, które wpływają na zachowanie człowieka. Rzadko kto, może jedynie natchniony ekstrawertyk, chciałaby dziś nazywać swoje nastroje i myśli namiętnościami. Mówiąc np. o namiętności do robienia zakupów, mogłoby budzić się u innych podejrzenie, że tak naprawdę nie panujemy nad sobą podczas zakupów. I możliwe, że gdybyśmy zastanowili się nad tym głębiej, prawdopodobnie byłoby ono całkiem słuszne. Nie chcemy się tylko do tego przyznać nawet sami przed sobą. Wawrzyniec Scupolli znając naturę człowieka, słowem namiętność, zdejmuje już tę pierwszą zasłonę naszej obłudy. Bardzo często bowiem to namiętności, czyli nieuporządkowane, nieraz niezwykle silne emocje, sterują naszymi czynami. To przeciw nim musimy stanąć w walce duchowej. Dlaczego? Dlatego, że ich nieuporządkowanie jest doskonałym gruntem dla złego ducha, a bezwolne im uleganie prowadzi do grzechu. Ciekawe, że to, co było oczywiste dla XVI - wiecznego autora, tryumfalnie odkrywa dziś psychologia. Tylko, oczywiście, nie nazywa złych działań człowieka grzechem. Jak stwierdził ksiądz, my katolicy, wiemy jednak, jak to odczytywać. 

 Porządek w walce z namiętnością zacząć należy od zdefiniowania, co nią jest. To bardzo ważne, by nazwać „po imieniu”, co mną steruje. Czy jest to zazdrość czy gniew, brak cierpliwości, a może nadmierne zapatrzenie w siebie? Ale nadanie imienia namiętności, to dopiero początek drogi rozeznawania kondycji swojej duszy.  Bo ta zazdrość czy gniew rośnie w nas z jakiejś przyczyny i znalezienie owego źródła jest o wiele ważniejsze w poznawaniu prawdy o sobie i swojej grzesznej naturze, niż samo przyznanie się do owych namiętności. Z tego, co zrozumiałam, walkę duchową należy prowadzić na dwóch poziomach. Jeden, to poszukiwanie prawdy o sobie, poszukiwanie tej przyczyny, przez którą namiętności rozrastają się w nas w sposób niekontrolowany i zaczynają nad nami panować i wyznawanie tej prawdyw w Sakramencie Pokuty. Wówczas pozwalamy Bogu, by nas przemieniał. Drugi poziom to walka o to, by rozbudzone nieuporządkowane uczucia nie prowadziły do grzechu. Ksiądz Wawrzyniec podaje bardzo konkretne rady i zalecenia, jak postępować, gdy już nazwiemy nasze namiętności. Przytaczanie treści książki nie jest tu moim zadaniem. Ksiądz na kazaniu rozwinął szerzej ów temat i zachęcam do osobistego słuchania cyklu katechez na mszach poniedziałkowych.  

 Mogę tylko nadmienić, że nie będąc przyzwyczajonym do literatury czy kazań, które mówią wprost o stanie duszy, o grzechu, o złośliwości i przebiegłości szatana oraz łasce i zbawczej pomocy samego Boga, treść taka wydać się nam może staromodna i nieżyciowa. Wymaga pewnej wewnętrznej zgody czytelnika lub słuchacza na osadzenie go w tak definiowanej przestrzeni, jako bytu funkcjonującego w świecie materialnym ale ze wszech miar należącymdo świataduchowego. Wówczas praktyczne porady autora okazują się być niezwykle pomocne w bardzo życiowych dla nas sprawach. 

 Środowa Ewangelia mszy trydenckiej na nowo przywróciły wydarzenia z Kany Galilejskiej. Ksiądz jakby nawiązał do pytania, które zadałam w zeszłotygodniowym artykule: co takiego zobaczyła Maryja w Jezusie tam, na weselu? Zwracając swoją uwagę inaczej zadanym pytaniem: co sprawiło, że Maryja, spotkawszy Jezusa po długiej Jego nieobecności w rodzinnych stronach, rozpoznała w Nim Mesjasza? Ksiądz zaznaczył, że przed wydarzeniami w Kanie Galilejskiej, Jezus odbył pielgrzymkę nad rzekę Jordan, gdzie chrzcił św. Jan, a potem czterdzieści dni pościł na pustyni, by przygotować się do mesjańskiej misji. Po tym długim dość czasie dopiero spotkał się z Matką. A jej w tym momencie wystarczyło tylko spojrzenie. Jedno spojrzenie na Jezusa powiedziało jej, że to już nie jest jej syn lecz jej Bóg i Pan. Maryja zachwyciła się Jezusem. W kontekście do rozważań z poniedziałkowej nauki, spróbowałam zobaczyć Maryję jako osobę, która jest wewnętrznie w pełni uporządkowana. Trudne, nieoczekiwane sytuacje budzą w niej przeróżne uczucia, jednak zły duch nie ma do niej dostępu, nie może na tych uczuciach budować swojego kłamstwa. Możliwe, że to sprawiło, że ani osobiste namiętności ani żadne inne nieprawdziwe widzenie rzeczywistości nie zafałszowały w Maryji prawdy o Jezusie. Mogła Go zobaczyć takim jakim Jest. 

 Gdy kapłan mówił o tym jedynym spojrzeniu Maryji, ja w głębi serca jej tego pozazdrościłam.. 

 Nie jest łatwo wysłuchać homilii w czasie, kiedy trzy msze popołudniowe są zdjęte z rozkładu tygodnia. Ich brak może budzić pewien niedosyt, a co za tym idzie, myśl, jak wielką łaską jest to, że tak naprawdę w normalnym rytmie życia parafii są tak dostępne. Warto dostrzec, w jak dogodnych i komfortowych warunkach jeszcze żyjemy, kiedy w najbliższym parafialnym kościele mamy codziennie mszę poranną i popołudniową, a niedzielnych jest aż sześć. Wystarczy jednak niewielka zmiana harmonogramu np. ze względu na kolędy duszpasterskie i to, co oczywiste i na wyciągnięcie ręki, okazuje się takim nie być. Dopóki nie zależało mi na uczestniczeniu codziennie we mszy świętej, niewiele mnie obchodziło, czy kościół jest popołudniami w tygodniu otwarty czy zamknięty... Ale czy nie nadchodzą czasy, kiedy możliwość uczestniczenia we mszy świętej będzie czymś bardzo trudnym do zrealizowania i będzie się to wiązało z  dużym wysiłkiem szukania kościoła nawet daleko od własnego domu? 

 Katarzyna

 

 

 

 

 

 

   Środa, 19.01.2022 r.

„O wsłuchaniu się w wolę bożą - w zakochaniu..” 

„O wsłuchaniu się w wolę Bożą” -taki temat miało środowe kazanie księdza na mszy trydenckiej. Wychodząc od niego, trochę pozwolę sobie na własne przemyślenia. Pojawiły się one po rozmowach, rozważaniach i spotkaniach że Słowem w małej wspólnotowej grupie. 

 Maryja z Józefem, szukając trzy dni 12 letniego Syna wśród pątników wracających z Jerozolimy (Łk2,41-50), uczyli się woli Bożej jaka objawiała się w ich życiu i życiu Jezusa. Młodociany Jezus uczył się słuchać woli Ojca zarówno w tym, że ma ją wypełniać bez względu na opinie bliskich osób, ale i w tym, że ma spełniać powinności wobec ziemskich rodziców, rozeznając właściwy czas. Maryi brakło słów na tę całą, niezwykle trudną dla niej sytuację. Miała jednak tyle pokory i wolności, że umiała zachować i rozważać wszystko w swoim sercu.  

To serce Maryi dojrzewało. Od dziewczęcego prostolinijnego „fiat”, poprzez matczyne zawierzenie Bogu pomimo umierania w lękach o zaginione dziecko, aż do niezłomnego towarzyszenia w cierpieniu do samejśmiercikrzyżowej ukochanego Syna – Boga.Osobiście wierzę, że Maryja jako pierwsza została napełniona radością ze Zmartwychwstania Jezusa... 

Ale w między czasie wydarzyło się coś jeszcze: wesele w Kanie Galilejskiej(J 2, 1-11).Tu serce Maryi, wsłuchane w wolę Boga, umiało zobaczyćtę szczelinę przez którą sączy się nieustannie Jego miłosierdzie. Trudne do zrozumienia słowa Jezusa nie były dla niej barierą lecz jakby mostem do Jego Serca. Ta sytuacja pokazuje namwielkośćMaryji. 

Zastanawiałam się, co takiego zobaczyła Maryja tamtego dnia? Co takiego zobaczyli Apostołowie, że od owego wydarzenia wszędzie chodzili za Jezusem? 

Cud w Kanie Galilejskiej: jedna z pięciu Tajemnic Światła Różańca Świętego, teraz - niedzielna Ewangelia. Co jest w tym wydarzeniu tak niezwykłego, poza samą cudowną przemianą wody w wino? Jakoś do tej pory nie potrafiłam docenić tego zdarzenia. Mimo wielu ciekawych i mądrych katechez, cud ten był dla mnie taki mało ewangeliczny, trochę jakby magiczny. Jezus nie uzdrawia, nie nawraca, tylko spełnia właściwie niewypowiedziane życzenia nowożeńców. Bez tego młoda paradoświadczyłabypewnie wstydu, wesele szybciej by się skończyło, ale życie potoczyłoby się dalej. Przecież nie raz doświadczamy podobnych utrapień i przeciwności, i Bóg nie spełnia naszych oczekiwań tak, jak tym weselnikom. 

Kluczem stało się dla mnie pierwsze czytanie z tej niedzieli, gdy Bóg mówi „nie będą już o Tobie mówić porzucona ani spustoszona..” (Iz 62, 1-5).  

Kiedyś, parę lat temu, to czytanie zatrzymało moje serce. Zobaczyłam to, za czym tęsknię. Zobaczyłam moje „puste kamienne naczynie”. 

 

Słuchanie woli Boga bez miłowania Go, to siermiężna praca. Lecz co by było,gdybynie trzeba byłosię przymuszać? Jeśli drżenie serca samo podpowiadałoby, że największą radością jest przypodobanie się Jemu w najdrobniejszych gestach? 

 Bo kiedy mamy siły, by przezwyciężyć zmęczenie, różne lęki i bariery, a nawet racjonalne argumenty? Najbardziej wtedy, gdy jesteśmy zakochani.Wówczas emocje szarpią nami tak mocno, że cierpimy, kiedy nie możemy ich ukoić w osobie, którą pokochaliśmy i spełnianiu dla niej czegokolwiek. Jesteśmy jak wielkie puste stągwie... pozbawieni mocy. 

Ta Ewangelia jest tak wielkim wydarzeniem, bo w niej Jezus chce, by się w Nim zakochać. Droga kobieto, czy zakochałaś się kiedyś w mężczyźnie i intencjonalnie wszystko robiłaś dla niego? Mężczyzno, czy kiedykolwiekna myśl o jakiejś dziewczynie, kobiecienie mogłeś spokojnie zasnąć?Przypomnij sobie to uczucie. Dziś Jezus chce być obiektem Twoich takich właśnie emocji.Tylko On może napełnić Twoje serce, które jest wielkie i puste jak kamienna stągiew. Napełnić i przemienić, pokazać światu wartość Twojego serca, jak pokazał staroście weselnemu smak wina.  

To, że Bóg mnie kocha, jest często pustym frazesem, który nic nie wnosi do naszego życia. Każdy z nas ma inne wyobrażenie miłości, często fałszywe lub okaleczone.  Ale jeśli usłyszę, że Bogu zależy na mojej miłości, na moim zakochaniu, czy to nie brzmi trochę inaczej? 

A jeśli zobaczę dziś na Mszy świętej Ofiarę z Ciała i Krwi złożoną za mnie przez tego samego Jezusa, który wpierw dał mi się pokochać w Kanie Galilejskiej... Czy to nie rozdziera serca? 

A jeśli Go przyjmuję w Komunii Świętej,czy nie spełnia się największe pragnienie zakochanych osób o wzajemnej bliskości przekraczającej nawet granicę śmierci? 

Zastanawiając się dalej, jakbędziemy przyjmować wolę Boga, pozwalając sobie wcześniej na proste emocjonalne pokochanie Go? 

Pisząc o tym zdaję sobie sprawę, że jest to tylko jedna z dróg zbliżania się do Boga. Możliwe że tak, jak w relacjach międzyludzkich, jej zadaniem jest nawiązać szybko silną więź, którą należy potem pogłębiać i umacniać. Znowu na myśl przychodzi mi Maryja, której serce dojrzewało do miłości całe życie. 

 Katarzyna

 

 

 

 

 

 

 Środa, 12.01.2022 r.

O naukach w dni powszednie - II tydzień po Bożym Narodzeniu.

 

Dzień po Objawieniu Pańskim Kościół przytacza w pierwszym czytaniu Słowo z Listu św. Jana Apostoła (1 J 3,22-4,6). Polecam przeczytać uważnie cały ten fragment. Według mnie może dać nam światło na wiele naszych sytuacji w kontaktach z innymi ludźmi, na wielki zgrzyt niezrozumienia z osobami niewierzącymi na co dzień i w mediach społecznościowych. Jednak aby nie popaść w skrajnie dzielącą społeczeństwo interpretację rzeczywistości, ksiądz w piątkowej homilii zaproponował skupienie się wpierw nad jednym zdaniem: Umiłowani, nie dowierzajcie każdemu duchowi, ale badajcie duchy, czy są z Boga. Słowo z listu św. Jana uzmysłowia nam, że świat jest podzielony i trzeba wielkiej nieraz mądrości, by rozeznać, co jest z Boga, to jedno. Raczej nie mamy na to wpływu, musimy mieć jednak świadomość, co wybieramy i z jakiego źródła czerpiemy naszą mądrość. Mamy jednak wpływ i jesteśmy zachęceni do innego, dużo bardziej wymagającego wysiłku - do badania duchów, które bezpośrednio dotykają nas samych. „Badanie duchów”, cóż to jest takiego? Ksiądz przybliżył to określenie jako przyglądanie się swoim myślom, pomysłom i badanie, jakie są ich przyczyny, również zastanowienie się nad impulsami z zewnątrz, różnego typu inspiracjami. Jesteśmy bardzo często mocno przywiązani do naszego zdania. Przekonani o jego coś słuszności szukamy argumentów, do wytoczenia swoich racji, a nasza opina lub pomysł wydają nam się nieraz najsłuszniejsze. Za słowami Apostoła mamy jednak wejść w nawyk nieufności wobec tych pierwszych myśli i sądów. Dać sobie przestrzeń na rozważanie, czy rzeczywiście to, co zamierzamy powiedzieć czy zrobić jest słuszne. Słuszne nie tyle z mojego punktu widzenia lecz w oczach Boga. To niezwykle trudne zadanie, ale wydaje mi się, że może przynieść ogromne korzyści w naszej codzienności.

Ksiądz podał jeszcze przykład świętego, wielkiego mistrza, który ułożył bardzo skrupulatne i pogłębione ćwiczenia duchowe – św. Ignacego z Loyoli. Zostały one spisane tak, że mogą służyć każdemu z nas, kto pragnie poszukać głębiej w swoim życiu woli Bożej.

Mnie dodatkowo zainteresowało to, że fragment z pierwszego listu świętego Jana czytany jest tuż po obchodach Święta Trzech Króli. Jak widać, Kościół pokazuje nam prawdziwe realia tego świata. To, że Mędrcy że Wschodu oddali chołd Nowonarodzonemu Królowi, Jezusowi Chrystusowi, wcale nie oznacza, że wszyscy wielcy i uczeni tego świata z łatwością przyjmują Jego boski prymat nad całą rzeczywistością. Przeciwnie i oni, tak jak każdy z nas, są zobowiązani do badania duchów, czy są z Boga. Gdy jednak tego nie robią, tracą boży plan z oczu, pchając wózek swoich wielkich osiągnięć może w zupełnie przeciwnym kierunku.

                                                                                                                                                                                      Katarzyna

 

Zdjęcia

Bierzmowanie

Noc Zmartwychwstania

Używamy plików cookies Ta witryna korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Prywatności i plików Cookies .
Korzystanie z niniejszej witryny internetowej bez zmiany ustawień jest równoznaczne ze zgodą użytkownika na stosowanie plików Cookies. Zrozumiałem i akceptuję.
138 0.09246301651001